ficu ficu
427
BLOG

List Kaczyńskiego, czyli najważniejsza jest lojalność

ficu ficu Polityka Obserwuj notkę 20

List Jarosława Kaczyńskiego do członków partii

 

Postanowiłem powrócić do stosowanego kiedyś w mojej poprzedniej partii –

Porozumienie Centrum – obyczaju pisania listów prezesa partii do jej członków. Zarówno

wtedy, w latach 90., jak i dziś, chodzi o bezpośredni przekaz pewnych informacji i interpretacji

wydarzeń, które albo nie docierają do Koleżanek i Kolegów za pośrednictwem mediów,

albo też docierają, ale w formie mocno zniekształconej, niekiedy całkowicie opacznej,

przekręconej, i to intencjonalnie. Intencje te z reguły sprowadzają się do jednego celu:

zaszkodzić naszej formacji, wprowadzić zamieszanie, zarówno w opinii publicznej, jak

i w szeregach członkowskich.

Gdy spojrzymy na przeszło dziewięcioletnie dzieje Prawa i Sprawiedliwości, możemy

łatwo zauważyć pewną prawidłowość. Otóż niezależnie od tego, że niemal zawsze jesteśmy

traktowani przez większość mediów, a zwłaszcza przez te tworzące tzw. główny nurt,

z wielkim dystansem i jednostronnym krytycyzmem (co łatwo dostrzec na tle traktowania

naszych politycznych konkurentów), od czasu do czasu mamy do czynienia z momentami

szczególnego natężenia skierowanych przeciwko nam akcji. Są to akcje o specyficznym

charakterze, próbujące całkowicie nas zdezawuować, skłócić, podważyć pozycję kierownictwa

parti i, doprowadzić do kryzysu. Akcje te występują z reguły w momentach, w których mają

miejsce jakieś korzystne dla nas wydarzenia lub zmiany sytuacji. Można powiedzieć, że

gdy tylko „zaczerpniemy głęboki oddech”, natychmiast następuje próba pewnego rodzaju

przyduszenia” nas. Przykłady łatwo można mnożyć.

Gdy powstało Prawo i Sprawiedliwość i sondaże pokazały, że nowa formacja ma pełne

szanse na wejście do parlamentu, a być może nawet na dwucyfrowy wyników wyborach,

przeprowadzono operację „Dramat w trzech aktach”. To znaczy wyemitowano w telewizji

film będący jedną wielką insynuacją na temat rzekomych związków PC, a w szczególności

niżej podpisanego, z niejakim Januszem Iwanowskim-Pineiro, a przez niego z aferą FOZZ.

Nie spotkało się to wtedy z pełnym poparciem innych mediów, niemniej bardzo nam

zaszkodziło. Gdy jednak weszliśmy do Sejmu, uzyskując 9,5% głosów i 43 mandaty,

w prasie niemal natychmiast zaczęły się ukazywać sondaże wskazujące, że mamy tylko

6% poparcia – a więc biorąc pod uwagę ówczesne realia byłby to ogromny spadek –

a także liczne artykuły zapowiadające, iż z całą pewnością bracia Kaczyńscy rozbiją PiS,

gdyż rozbijali już inne partie. Mój śp. Brat nie był nigdy wcześniej w żadnej partii (wbrew

bardzo często głoszonemu poglądowi nie należał do PC i nie uczestniczył w jego pracach),

ja zaś byłem w jednej, tj. PC, przy czym PiS w tej fazie swojej działalności, a więc jeszcze

przed zjednoczeniem z Porozumieniem Prawicy, był prostą kontynuacją PC. Nigdy więc

niczego nie rozbijaliśmy, ale fakty nie miały tu najmniejszego znaczenia – chodziło o to,

by zaszkodzić.

Gdy śp. Lech Kaczyński został wybrany na prezydenta Warszawy, już po kilku tygodniach

zaczęto go atakować za stan miasta, choć zastał jego administrację w stanie całkowitego

rozkładu. A kilka miesięcy po wyborze, w lecie 2003 roku, przeprowadzono wielką akcję

medialną w sprawie pomyłki, jaką popełnił w deklaracji majątkowej. Pomyłkę tę popełniła

ogromna większość członków rządu, łącznie z premierem Leszkiem Millerem, oraz wszyscy

prezydenci miast, ponieważ błędnie skonstruowano formularz. Nie przeszkodziło to jednak

temu, że celem kampanii insynuującej w całkowicie absurdalny sposób świadome oszustwo,

był tylko prezydent Warszawy. Akcja ta skutecznie, choć przejściowo, osłabiła zaufanie

społeczne do Niego.

Gdy na wiosnę 2005 roku wyprzedziliśmy w sondażach Platformę Obywatelską, partia

ta zaczęła przeciwko nam szybką, ostrą, a czasem brutalną akcję, do której dołączyła się

znaczna część mediów. Natomiast po zwycięskich wyborach 2005 roku rozpętał się wobec

nas atak, który Ryszard Legutko słusznie określił jako wściekliznę polityczną. Trwał on bez

jakiegokolwiek liczenia się z faktami przez cały dwuletni okres naszych rządów.

Po przegranej w 2007 roku nadano ogromny rozgłos wystąpieniu z PiS grupy dysydentów

i podtrzymywano go długo, uzyskując realne skutki w postaci spadku naszych sondaży.

Gdy przeprowadziliśmy na początku 2009 roku zjazd programowy w Krakowie,

próbowano go ośmieszyć, używając do tego Janusza Palikota i jego zapowiedzi udziału w nim.

Po wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, w których nie uzyskaliśmy

wyniku na miarę naszych aspiracji, ale i tak był on znacznie lepszy od oczekiwań naszych

przeciwników, wróżących nam poparcie poniżej 20%, reakcja była charakterystyczna.

Pierwsza, natychmiast po ogłoszeniu wyników, można rzec bez przemyślenia: PiS zaczerpnął

drugi oddech. Ale zaraz potem zaczęła się potężna kampania mająca skłócić i rozbić partię,

wyolbrzymić spory, jakie miały miejsce na listach (skądinąd niewłaściwe i bardzo szkodliwe

powinniśmy z nich wyciągnąć wnioski na przyszłość), doprowadzić do głębokiego kryzysu.

Gdy w marcu 2010 roku odbył się kolejny kongres PiS, na którym zostałem wybrany

na prezesa dużą większością głosów, gdzie bardzo dobrze wypadła część programowa,

ze znakomitym wystąpieniem śp. Grażyny Gęsickiej, i na którym wystąpił prezes Polskiej

Akademii Nauk (skądinąd bardzo charakterystyczne – media całkowicie pominęły ten fakt,

gdyż nie mieścił się w konstruowanym przez nie obrazie PiS jako partii „obciachowej”),

cała uwaga mediów skoncentrowała się na w najwyższym stopniu niefortunnym wpisie na

twitterze Pawła Poncyljusza i aż do tragedii smoleńskiej sprawa ta była przez nie nieustannie

podnoszona.

Tragedia smoleńska i ponowne wybory prezydenckie zmieniły sytuację. Mimo przegranej

uzyskaliśmy wyraźny wzrost poparcia, zarówno w porównaniu z poprzednimi sondażami, jak

i wynikami wyborów w 2007 r. Chodzi o zdobyte 36,5% głosów w pierwszej turze, w której

konkurowali przedstawiciele wszystkich liczących się ugrupowań, a także 47% w drugiej

turze, które choć oznaczały przegraną, to jednak wskazywały, iż mimo wieloletniej, niezwykle

intensywnej, skierowanej przeciw nam kampanii, wciąż możemy liczyć na poparcie prawie

połowy społeczeństwa. Sondaże partyjne PiS doszły do 40%, a zdarzały się i lepsze. W badaniach

prowadzonych przez nasze stronnictwo, które począwszy od 2005 roku znakomicie się

sprawdzały, pięciokrotnie wyprzedziliśmy nawet PO, dochodząc do 44% głosów.

Zgodnie z tym, czego można było oczekiwać, nastąpiła reakcja, tzn. kolejna kampania

przeciwko nam. I to – jak niestety zdarzało się w przeszłości – z wykorzystaniem członków

partii albo ludzi z nią związanych. Chodzi o tzw. list Marka Migalskiego. Trzeba zwrócić uwagę,

że nie jest to pierwsze wystąpienie tego europosła, który uzyskał mandat dzięki wysunięciu go

przez grupę posłów śląskich i – co muszę przyznać – mojej akceptacji. Pomijając zachowania

całkowicie kompromitujące, których nie będę tu opisywał, Marek Migalski już rok temu

złamał ważny zakaz obowiązujący w PiS i wystąpił w dyskusji publicznej z Palikotem, czym

ogromnie pomógł temu znajdującemu się wtedy w niełatwej sytuacji politykowi PO. Dziś

jego całkowicie bezpodstawne merytorycznie i sformułowane w niedopuszczalnym tonie

wystąpienie, ogłoszone w momencie, w którym prowadzone są sondaże partyjne, o czym jako

politolog nie mógł nie wiedzieć, stało się elementem potężnej kampanii, której absurdalność

jest z jednej strony zabawna, ale z drugiej jednak groźna. Powoduje bowiem zamieszanie

w naszych szeregach, a także obniża poparcie społeczne dla nas.

Najwyższy czas wyciągnąć wnioski z tych powtarzających się wydarzeń. Są one

następujące.

Po pierwsze, nie można w żadnym wypadku twierdzić ani przyjmować, że osoby w ten

czy inny sposób związane z PiS, które biorą w tych wydarzeniach udział, robią to z dobrą wolą.

Trzeba by założyć, że nie mają elementarnego rozeznania politycznego, a takie założenie nie

znajduje jakichkolwiek podstaw.

Po drugie, należy zdecydowanie odrzucić wszelkie próby analiz kampanii wyborczej na

podstawie założeń sufl owanych przez niechętne nam media i prawd niezweryfikowanych

przez jakiekolwiek empiryczne badania. Podstawą analizy, która jest prowadzona i która musi

stać się przesłanką naszego dalszego postępowania, mogą być tylko fakty, liczba głosów,

ich rozkład przestrzenny w poszczególnych regionach, miastach różnej wielkości, na wsi,

porównania z wynikami poprzednich wyborów, analizy zachowań różnych typów elektoratów.

Już wstępne rozpoznanie przeprowadzone tą metodą każe podać w wątpliwość różne głoszone

w mediach stereotypy, np. ten o skuteczności tzw. miękkiej kampanii, nienawiązywania

do sprawy Smoleńska itp. Nie ma dziś jeszcze podstaw do ostatecznych konkluzji, ale

wiele wskazuje (choćby porównanie wyników w wielkich miastach z 2007 i 2010 roku), że

skuteczność różnego rodzaju zabiegów mających zmienić mój wizerunek, a także znaczące

ograniczenie tematyki kampanii, np. wykluczenie z niej niemal w całości kwestii związanych

z postawą i poprzednią działalnością Bronisława Komorowskiego, nie przyniosło znaczących

skutków. Dlatego ci, którzy dziś zabierają głos, przyjmując pozycję mentorów, w najlepszym

razie wykazują się brakiem elementarnej wiedzy, któremu towarzyszy wskazana wyżej zła

wola.

Po trzecie, powrót po kampanii, a dokładniej położenie większego nacisku na sprawę

Smoleńska (gdyż sprawa Smoleńska, mimo zaleceń, była w pewnym zakresie podnoszona,

np. w takich moich wypowiedziach jak „Wojna polsko-polska skończyła się tragedią” czy

Chłopcy bawili się zapałkami i podpalili dom” – to o politykach PO; czy w akcji prowadzonej

przez Zbigniewa Ziobro, szczególnie na terenie województwa lubelskiego, skądinąd z bardzo

dobrym rezultatem wyborczym) nie jest kwestią, którą można dyskutować w kategoriach

innych niż zasadnicze. Jest to sprawa związana ze statusem naszej Ojczyzny, Polski,

statusem wszystkich Polaków. To sprawa naszej lojalności wobec Rodaków w ogóle, wobec

tych, którzy reprezentują polskie państwo, w tym Prezydenta RP. Wreszcie jest to sprawa

lojalności wobec naszych Koleżanek, Kolegów, współpracowników, towarzyszy politycznej

drogi. Postulat jej wyciszenia ma charakter, który można śmiało określić jako patologiczny,

pokazujący głęboką degenerację naszego życia publicznego i niektórych jego uczestników.

Trzeba też podkreślić, że nasze inicjatywy, a w szczególności powołanie zespołu sejmowego,

doprowadziły do pewnego ożywienia działań władzy w sprawie Smoleńska, choć nie

doszło tu do zasadniczej zmiany. To znaczy nadal prowadzona jest polityka serwilizmu

wobec Rosji. Jeśli połączymy to z innymi elementami obecnej polityki zagranicznej, np.

jaskrawo widocznym klientyzmem wobec Niemiec, to jeszcze raz trzeba podkreślić, że

sprawa Smoleńska w ostatecznym rozrachunku dotyczy statusu naszego kraju jako państwa

niepodległego, odgrywającego podmiotową rolę w stosunkach z innymi państwami, w tym

także z potężnymi sąsiadami.

Po czwarte, sprawa uczczenia śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, Jego Małżonki

Marii i wszystkich Ofiar katastrofy jest także kwestią o zasadniczym znaczeniu moralnym.

Zaniechanie starań o nie byłoby nie tylko skrajną nielojalnością, ale także zgodą na utrwalanie

dominacji tych, którzy robią wszystko, aby zepchnąć Polaków do roli narodu (raczej grupy

o bliżej nieokreślonej przynależności) uznającego swą niższość, zawstydzonych swoją

historią i kulturową przynależnością zarówno wobec Zachodu, jak i wobec Wschodu. Lech

Kaczyński wszelkimi sposobami, często skutecznie, czynnie i energicznie przeciwstawiał się

tej dominacji, wypierał ją z naszego życia. Stąd nienawiść, jaką budził w tzw. establishmencie,

i stąd trwałość tej nienawiści, także po Jego tragicznej śmierci. Stąd także niechęć, jaką budził

wśród tych czynników zewnętrznych, dla których mało ambitna postawa Polski i Polaków jest

bardzo wygodna.

Ci, którzy 10 kwietnia 2010 roku wybierali się do Katynia, niezależnie od różnic, jakie

ich dzieliły, mieli uczestniczyć w wydarzeniu, które w zamyśle Prezydenta miało być kolejnym

aktem odrzucenia wskazanej wyżej postawy. Zasługują więc na upamiętnienie, niezależnie od

tego, że bardzo wielu z nich zasługuje na nie także ze względu na to, co uczynili dla Polski.

Po piąte, jednym ze sposobów atakowania PiS jest przypisywanie mi organizacji

czy też inspirowania akcji obrony krzyża stojącego przed Pałacem Prezydenckim. Jest to

insynuacja. Skierowaliśmy w tej sprawie list do wszystkich biskupów polskich. Szanujemy

obrońców krzyża, traktując ich jako ludzi mocno związanych z wartościami religijnymi

i patriotycznymi. Z oburzeniem odnosimy się do aktów jego profanacji, a także do niebywałej

i nieprawdopodobnie wręcz wulgarnej agresji, jakiej ofiarą padają obrońcy. Jesteśmy oburzeni

postawą Prezydenta RP, który wywołał konflikt, oraz władz rządowych i samorządowych

Warszawy, które nie chcą przeciwstawić się łamaniu prawa i elementarnych reguł kultury.

Jednak jako partia polityczna nie jesteśmy w ten spór zaangażowani. Proponujemy we

wspomnianym liście do biskupów rozwiązanie. Z nadzieją odnosimy się też do społecznej

inicjatywy Komitetu Społecznego na rzecz budowy pomnika Lecha Kaczyńskiego i 95 ofiar

katastrofy pod Smoleńskiem, ale zdajemy sobie sprawę, że w istocie wszystko zależy od władz

państwowych i samorządowych. To one mogą doprowadzić do likwidacji konfliktu w ciągu

jednego dnia, gdy tylko zechcą kierować się interesem społecznym i narodowym, a nie

interesem establishmentu, który w istocie reprezentują.

Po szóste, zaangażowanie PiS w sprawę Smoleńska w najmniejszym stopniu nie może

ograniczyć zaangażowania partii w inne bieżące przedsięwzięcia, zarówno dotyczące funkcji,

jaką musi ona wypełniać jako opozycja, krytykując władzę – a jest do tego mnóstwo powodów

jak i wobec przygotowania do wyborów samorządowych, które są dla nas bardzo ważne.

Każdy baczny obserwator sceny politycznej może zauważyć, że te zadania są wykonywane.

Trudność tkwi w mechanizmie medialnym, koncentrującym się na wydarzeniach, na które

jest zapotrzebowanie. A zapotrzebowanie jest na atak na PiS – za Smoleńsk, za krzyż, za

rzekomą brutalność (chodzi o jednoznaczne stawianie sprawy roli takich osób, jak Palikot).

Wystarczy podać przykład jednej naszej konferencji prasowej (7 sierpnia 2010) – 90% jej czasu

poświęcono sprawom ekonomicznym i tzw. ustawie kompetencyjnej, czyli statusowi Polski

w Unii Europejskiej, tymczasem przekaz medialny skoncentrował się prawie wyłącznie na

sprawie Smoleńska. Stoi przed nami zadanie znalezienia sposobu ominięcia tych medialnych

przeszkód i pracujemy nad tym.

Po siódme, wskazane wyżej sprawy stawiają na porządku dziennym zorganizowanie na

nowo sposobu komunikowania się kierownictwa PiS i Klubu Parlamentarnego PiS z członkami

partii. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was nie ma po prostu czasu na dokładne śledzenie

wszystkich wydarzeń, nawet tych bezpośrednio związanych z PiS, i siłą rzeczy może się

znaleźć pod wpływem przekazów całkowicie lub częściowo zafałszowanych. Na najbliższym

posiedzeniu Rady Politycznej mamy nadzieję przedstawić nowe sposoby działania w tej

kwestii.

Chcę jednak już tu zapewnić, że wszelkie informacje o mojej „abdykacji” czy dymisji

są całkowicie nieprawdziwe. To samo dotyczy informacji o tym, że działam pod wpływem

jakiejś mającej przewrotne cele grupy. Jedno, co mogę dziś powiedzieć, to to, że musimy

koniecznie uporać się ze zjawiskiem nielojalności w naszym ugrupowaniu, z grami medialnymi

prowadzonymi dla własnych celów itp. Brak pełnego zdecydowania w tej sprawie kosztował

nas już zbyt wiele. Członkowie Klubu Parlamentarnego PiS i inne osoby z naszej partii

zajmujące eksponowane stanowiska muszą wybrać lojalność lub pójść własną drogą.

Nie oznacza to oczywiście, że uniemożliwiamy dyskusję. Często rozpowszechniane

wiadomości, że istnieją w tej kwesti i ograniczenia na posiedzeniach władz partyjnych, są

nieprawdziwe. Chodzi o to, czy rozumiemy, że bieg historii uczynił nas dziś depozytariuszami

wartości narodowych, o których pisała przed kilkoma miesiącami zmarła niedawno Zofia

Korbońska: „Czy chcemy niepodległości? Na pytanie to powinien sobie odpowiedzieć każdy

Polak na świecie, jeśli chce skorzystać z najważniejszego, jakie mu przysługuje, prawa wyboru.

Chwila zastanowienia absolutnie niezbędna póki jeszcze jest alternatywa, póki istnieje

możliwość wyboru (…)”. Tylko my możemy przeciwstawić się fatalnemu biegowi spraw,

z którym mamy dziś do czynienia. Kwestia takiej lub innej taktyki jest zawsze do dyskusji, ale

dyskusja ta musi się opierać na faktach, a nie na arbitralnie przyjmowanych i – jak pisałem

często suflowanych, a jednocześnie wygodnych dla niechcących się narażać, założeniach.

Musi uwzględniać cel, tzn. zmianę sytuacji naszego Kraju w wymiarze międzynarodowym

i wewnętrznym.

Dziś rysuje się przed Polską perspektywa narodu kurczącego się (a wiele narodów

europejskich, nie mówiąc już o innych, ma się liczebnie rozwijać), pozostającego daleko w tyle

za innymi i wyprzedzanego przez innych, jeśli chodzi o rozwój gospodarczy, poziom życia

i poziom nauki. Wystarczy spojrzeć na to, w jakim tempie rozwijają się kraje, które łącznie

mają przeszło 2,5 mld ludzi – Chiny, Indie, Brazylia, Rosja czy Turcja. Wystarczy uświadomić

sobie, że jeśli chodzi o PKB na głowę jednego mieszkańca, nie tak odległe od Polski są już

Brazylia czy Turcja, żeby zrozumieć, gdzie możemy się za niedługo znaleźć. A dodać do tego

trzeba sprawę zaopatrzenia ludzi starszych i wiele innych negatywnych skutków społecznych,

zmniejszania się populacji Polaków.

Polską nie mogą dłużej rządzić ludzie, których jedynym celem jest pilnowanie interesów

establishmentu i którzy są jednocześnie głęboko przekonani, że w naszym kraju nic tak

naprawdę zmienić się nie da. Którzy nie potrafi ą nawet wykorzystać środków „leżących wręcz

na stole" (środki europejskie po prawie czterech latach, jeśli liczyć uczciwie, są wykorzystane

w minimalnym stopniu), ale za to biorący się za zniszczenie tego, co stanowi jedyna moralną

podstawę funkcjonowania naszego społeczeństwa, czyli religii katolickiej. Chodzi przy tym

nie o kwestie wiary lub niewiary, tylko o świadomość, że to niszczenie jest jednoznaczne

z otwieraniem drogi dla nihilizmu, który swoją twarz pokazuje, atakując w odrażający sposób

krzyż i jego obrońców. W Polsce nie ma bowiem żadnego szerzej znanego systemu moralnego

niż ten wyrastający z katolicyzmu. Dlatego jedyna realną dlań alternatywą jest nihilizm. Tylko

my jesteśmy w stanie się temu wszystkiemu przeciwstawić. Dlatego mamy prawo i mamy

obowiązek zewrzeć szeregi z całym zdecydowaniem, łącząc potrzebę dyskusji z potrzebą

jedności, i zabiegać o to, żeby przyszłe wybory były dla nas zwycięskie.


 


 

PS. Niech każdy oceni ten list według swojego uznania. Według mnie list  Jarosława Kaczyńskiego jest niczym innym jak zamknięciem ust członkom partii przez prezesa PIS przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. I całkowitym potwierdzeniem tego wszystkiego, co w swoim liście napisał Marek Migalski. A więc tym, że PIS zamiast otwierać się na polityczne centrum, staje się PC-bis, gdzie nieważne jest wygranie wyborów, ale trwanie w politycznym niebycie i trzymanie "wajchy sterowniczej" bez względu na wynik wyborczy, a dodatkowo nie liczenie się całkowicie z żadną merytoryczną krytyką. W liście jest kilka faktów w szczególności z powstawania partii gdzie Kaczyński ma 100% rację, choćby „Dramat w trzech aktach”, tylko jego współautor Rafał Rastawicki jest od roku dyrektorem 2 programu TVP!!! Dlatego Kaczyński tym listem po raz kolejny potwierdza błędy prowadzonej przez siebie polityki od momentu utraty władzy w 2007 roku. Najgorszym jednak elementem listu jest jego ton, gdzie prezes ewidentnie nakręca złe emocje członków partii przeciwko eurodeputowanemu Migalskiemu, a sam przedstawia się jako ostatni sprawiedliwy w Polsce. Czym zamyka się coraz bardziej „wewnątrz własnej skorupy”, odstraszając potencjalnych nowych wyborców od PIS.

ficu
O mnie ficu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka